-Co
chciałabyś dostać ode mnie na święta?- zawsze wymyślała rzeczy, o których
wiedziała, że nigdy nie dostanie. Kosztowały za dużo.
- Wolność
słowa.
- Co
chciałabyś dostać w tym roku na święta?
-
Cierpliwość do ludzi.
- C
chciałabyś dostać dzisiaj na święta?
- Brak
kamer, które za mną łażą.
- O czym
marzysz w te święta?
- O ciepłym
kominku z rodziną- ich już nie ma. Zginęli od wybuchu bomby w domu. Można
powiedzieć, że wiecznie młody mężczyzna uratował ją z popiołów i pozwolił być w
domu. Dawał jej bezpieczeństwo w zamian za wolność. Nie chciał, by coś jej się
stało. Nie pozwalał wychodzić za bramy jego posiadłości. Za nimi huczały bomby.
Słyszała je. Gdy ją znalazł budziła się codziennie z krzykiem na ustach,
słuchając przyciszonego dźwięku wybuchu bomby przedzierającego się przez pole
siłowe. On stawał wtedy w drzwiach i czekał aż zaśnie. Już się przyzwyczaił.
Ale ona nie mogła się przyzwyczaić. Nigdy. Jako mała zbyt ufna dziewczynka
rzucała mu się na szyję z płaczem. Na początku nie reagował na jej szlochy i
pociągnięcia nosem, ale potem zaczął odwzajemniać uściski, wreszcie odezwał się
do niej. Usłyszawszy pierwszy raz jego głos, wzdrygnęła się. Był młody, ale
wyczuwało się w nim dojrzałą powagę. Mówił jej, że nic jej nie grozi. Mówił, że
wszystko będzie dobrze. Ale nie umiał poradzić na to, że mała 7 -
letnia dziewczynka bała się wszystkiego. Nawet własnego cienia.
Bała się mokrej podłogi w przedpokoju, bo parę razy się przewróciła. Bala
się ... Nauczył ją wszystkiego, co umiał. Szybko łapała. Za szybko ten młody
umysł przekonał się o okrucieństwie świata. Tak mówił, gdy ona za bardzo
impulsywnie reagowała wiadomości, które przynosił do domu. Mówił
jej wszystko. Uważał, że powinna wiedzieć. Niezależnie od wieku. Ale z czasem
ona się zmieniła. Budziła się z krzykiem na ustach, ale teraz nie szła
do niego. Patrzyła się w jego oblicze tak nieobecnym wzrokiem, że wreszcie
przestał czekać aż zaśnie. Wystarczyło jej jedno opanowane spojrzenie i
wychodził. Miała ochotę go walnąć tyle razy, ale nie, nie robi się tak. Nie
powinna. Siadała przed murem i patrzyła w cegły. Jego rezydencja była
ogromna, ale ona zawsze mogła znaleźć ten znak, który on kiedyś zostawiał za
sobą. Powiedział, że teraz tego nie robi, ale nie wierzyła mu. Gdzie zostawiał
szklankę, tam pojawiał się ten znak. Rysował go nałogowo na serwetkach.
Wszędzie się pojawiał. Czuła, że jest sztuczna. Jej nienaganne zachowanie,
zawsze śliczna sukienka i dobrze upięte włosy. Była sztuczna, choć w tej
rezydencji wszyscy tacy byli. Po jej policzkach poleciały łzy. Była SZTUCZNA.
Ta myśl ją zżerała.
- Ej, nie
płacz ...Co chciałbyś dostać na święta?- otarł jej łzę białą rękawiczką.
-
Naturalność - przymknęła oczy, by na niego nie patrzeć.
- Jesteś
naturalna. Nie jesteś sztuczna- i zrobił coś czego ona nie przewidziała.
Przyciągnął ją do siebie szybkim ruchem, położył jej rękę na głowie i
mocno do siebie przytulił. On nigdy tego nie robił. Płakała dalej. Miała
ochotę dzisiaj, w tym momencie płakać. Czuła się jak ona. Jak mała
dziewczynka w popiołach swojego domu.
- Nie płacz
malutka, nie lubię jak płaczesz. Proszę- jego głos był miękki. Nigdy tak nie
mówił.
- Jeszcze
chwilę- parsknęła śmiechem. Śmiała się sama z siebie.
Czuła, jak jego broda bardziej wbija się w jej głowę.
Uśmiechnął się.
- Uśmiechasz
się- powiedziała to na głos. Przestając prawie momentalnie płakać.
- Tak.-
przestał się uśmiechać.
- Lubię,
jak się uśmiechasz.
- To co byś
chciała byś dostać na święta?- zapytał ponownie.
-
Chciałabym, żebyś ten jeden cały dzień uśmiechał się.